2020-02-24
Nieuchronność partytury zdarzeń - wywiad Legalnej Kultury.
Rozmowa z Bartoszem Kruhlikiem.
Kilka lat temu w sylwestrowy poranek, wydarzył się tragiczny w
skutkach wypadek drogowy, w którym życie w jednej chwili straciło sześć
osób. Bardzo mnie to dotknęło jako człowieka, a jako twórcę, otworzyło
na temat, który jest uniwersalny, który może dotyczyć każdego z nas.
Uruchomiło to moje myślenie, żeby filmowo odnieść się do tragedii, jakie
dzieją się codziennie na drogach. Nie sposób przejść wobec nich
obojętnie, jednak nie chciałem bezpośrednio nawiązywać do tego
konkretnego wypadku (...) - mówi Bartosz Kruhlik, reżyser filmu
„Supernova”, który uzyskał aż cztery nominacje do Polskich Nagród
Filmowych Orły 2020. Z reżyserem rozmawia Jolanta Tokarczyk.
Trzech mężczyzn, jedno miejsce i jedno zdarzenie, które zmieni życie
każdego z nich. Utrzymana w realistycznym stylu uniwersalna historia
opowiada o kilku godzinach z życia wiejskiej społeczności, przygląda się
kondycji człowieka postawionego w sytuacji granicznej oraz stawia
pytania o istotę przypadku i przeznaczenia. Krwista obyczajowa opowieść,
oscylująca na granicy dramatu, thrillera i kina katastroficznego. To
„Supernova” – pełnometrażowy debiut fabularny Bartosza Kruhlika,
absolwenta Wydziału Reżyserii PWSFTviT w Łodzi. Film został
wyprodukowany w Studiu Munka.
Skąd pomysł na nakręcenie filmu odwołującego się do tragicznych
zdarzeń na drodze? Czy inspiracją dla napisania scenariusza był jakiś
konkretny wypadek, który wydarzył się w Polsce lub zagranicą?
Kilka lat temu w sylwestrowy poranek, wydarzył się tragiczny w skutkach
wypadek drogowy, w którym życie w jednej chwili straciło sześć osób.
Bardzo mnie to dotknęło jako człowieka, a jako twórcę, otworzyło na
temat, który jest uniwersalny, który może dotknąć każdego z nas.
Uruchomiło to moje myślenie, żeby filmowo odnieść się do tragedii, jakie
dzieją się codziennie na drogach.
Nie sposób przejść wobec nich obojętnie, jednak nie chciałem
bezpośrednio nawiązywać do tego konkretnego wypadku, więc muszę
podkreślić, że nie jest to absolutnie film o tamtym zdarzeniu.
Większość twórców, zwłaszcza na początku drogi zawodowej, czuje się
predestynowanych do tworzenia w ramach określonych gatunków filmowych –
ktoś lepiej odnajduje się w komedii, pastiszu, thrillerze albo w
dramacie. Czy kierunek obrany w „Supernovej” jest pochodną realizacji
wcześniejszych etiud w Szkole Filmowej w Łodzi?
„Supernova” jest poniekąd pogłębioną kontynuacją etiud, które kręciłem w
Łodzi. W fabule pociąga mnie – jako twórcę – ciemna strona człowieka.
Nie samo zło, ale informacje i wydarzenia, które skłaniają nas do
konfrontacji z samymi sobą. Zdecydowanie najlepiej czuję się w takich
tematach, to są moje nuty.
Kiedy zaczynamy grać te nuty, nie zawsze wiemy w jakim kierunku
poprowadzi nas partytura. Czy będziemy grać walca, czy raczej requiem.
Jak kształtuje się bohatera, tego „złego”? Czy lepiej jest obiektywnie
wyważyć okoliczności, usprawiedliwiać go, czy może przydać mu czerni?
O postaci, którą pokazuję na ekranie nigdy nie myślę, że jest z gruntu
zła. Gdybym tak ją postrzegał, stworzyłbym czarno-białą kalkę bohatera,
a ja nie chcę nikogo oceniać. Życie różnie się układa i nieraz ofiara i
sprawca mogą w jednej chwili zamienić się rolami, jak stało się w naszym
filmie.
Lubię tworzyć międzygatunkowe, eklektyczne hybrydy złożone z różnych
podgatunków, zamiast komedii czy dramatu w „czystej” postaci. Z tego
powodu w „Supernovej” pozwalam sobie na kilka żartów, wentyli które
rozładowują napięcie. To sposób opowiadania i prowadzenia narracji
określa gatunek; kiedy z kamerą podchodzimy bardzo blisko bohatera film
jest dramatem psychologicznym, a kiedy nagle wplatamy w to suspens i
napięcie, przekształca się w thriller. Możliwość wkomponowania różnych
gatunków w ramy jednego filmu jest fascynująca.
Jak dokumentowaliście wypadek na drodze, by uwiarygodnić działania
służb: pogotowia, policji i straży pożarnej?
Pisząc scenariusz starałem się nie cenzurować zachowań moich bohaterów i
wyrzucić z siebie wszystko, co miałem w głowie. Wcześniej obejrzałem
wiele amatorskich nagrań, dokumentujących wypadki drogowe oraz reakcje
tłumu na te wydarzenia. Przyglądałem się tym ludziom i zastanawiałem
się, co nimi kieruje, ponieważ nie znajdowałem na nie logicznego
wytłumaczenia.
Kiedy scenariusz przybrał formę finalnej wersji literackiej,
zaprosiliśmy do konsultacji przedstawicieli wszystkich służb: straży
pożarnej, policji i ratowników medycznych. Dzięki nim mogłem
zweryfikować czy to, co napisałem, z ich punktu widzenia jest logiczne i
sensowne lub po prostu prawdopodobne.
W jakim kierunku prowadzono weryfikację?
W efekcie rozmów z przedstawicielami służb czasami dopisywaliśmy nowe
wątki albo zmienialiśmy detale, nazewnictwo czy rekwizyty. Dzięki
konsultacjom upewniłem się, iż to co napisałem mieści się w ramach akcji
ratowniczej. Następnie skoncentrowałem się na uwiarygodnieniu sytuacji
za pośrednictwem dialogów, komend, czynności, jakie wykonywali ratownicy.
Wcześniej zastanawiałem się w jaki sposób ze sobą rozmawiają, jak brzmi
ich język. To było ciekawe doświadczenie. W filmie mamy na przykład
scenę, kiedy ratowniczka mówi do kolegi – „twardy brzuch, chyba
śledziona poszła, dzwoń po śmigło”. Takie dialogi uwiarygadniają akcję,
są niczym muzyka w realistycznym filmie. Zupełnie inny wydźwięk miałaby
przecież scena, gdyby tych dwoje rozmawiało ze sobą w stylu: „pacjentka
ma pękniętą śledzionę, musimy zadzwonić po helikopter”.
Dzięki strażakom poznałem wiele anegdot i dowiedziałem się, jak z ich
perspektywy wygląda akcja ratunkowa. Utwierdzili mnie w przekonaniu, że
czasem na drodze leży człowiek, a ktoś obok je kanapkę albo się śmieje.
Takie jest życie. Te konsultacje dały mi swoistą „mądrość ze świata”,
choć oczywiście nie wszystko, o czym się dowiedziałem, umieściłem w
filmie.
Scena, w której tłum rzuca kamieniami w sprawcę wypadku została
zasugerowana przez służby, czy jest to filmowa fikcja?
To fikcja wymyślona na potrzeby rozegrania tego dramatu. Już w pierwszej
wersji scenariusza miałem postaci wyrostków, którzy szukają sensacji,
żeby zabić swój czas i spędzić dzień – w ich mniemaniu – w ciekawszy
sposób. Ten przykład nawiązuje do zachowania tłumu i niebezpiecznych
sytuacji, które zaczynają pączkować wśród ludzi. W internecie można
znaleźć wiele tego typu nagrań, pochodzących nie tylko z Polski, ale i z
innych krajów. Znalazłem np. nagranie z Turcji, gdzie jakiś wysoko
postawiony polityk miał przejść określoną trasę. Nie pamiętam kontekstu
tego zdarzenia, ale mam przed oczami obraz bardzo rozemocjonowanego
tłumu. W pewnym momencie kamera poszwenkowała w prawo i zobaczyłem, że
jakiś mężczyzna z całym impetem kopie w przypadkowy samochód, mimo że
polityk i tłum, znajdowali się w zupełnie innym miejscu. Trudno było
zrozumieć, dlaczego taka fala agresji idzie po tłumie i czemu człowiek
pozwala sobie na destrukcyjne zachowania. Ja tego nie rozumiem, ale
jednocześnie jest to fascynujące.
Czy w jakiś szczególny sposób przygotowywaliście inscenizację?
Zastanawialiśmy się jak ustawić pięćdziesiąt osób – aktorów i statystów
oraz samochody służb – na stumetrowej drodze, żeby scena wypadła
wiarygodnie. Musieliśmy wyobrazić sobie tę niewielką przestrzeń z
udziałem bohaterów i tłumu gapiów, dlatego przed zdjęciami
zainwestowałem w zakup kilkudziesięciu ludzików i resoraków. Razem z
operatorem, przesuwaliśmy je wielokrotnie po podłodze w moim mieszkaniu,
by zweryfikować – scena po scenie – czy to co napisałem będzie działać
na ekranie. Na przykład czy trasa, jaką aspirant Makowski pokonuje w
drugiej scenie, idąc w kierunku Audi (co zajmuje w filmie niemal dwie
minuty), nie będzie nużąca na ekranie.
Mając do dyspozycji tabelkę w excelu, notatki i ponumerowane ludziki
oraz zestaw resoraków, chcieliśmy przygotować optymalne rozwiązania do
pracy na planie zdjęciowym. Musieliśmy dokładnie zaplanować wszystko
przed zdjęciami, ponieważ inaczej pogubilibyśmy się na planie. O dziwo,
nawet tak pomniejszona skala z udziałem plastikowych zabawek, dawała
odpowiedź czy ujęcie wytrzyma naszą uwagę.
Wyznacznikiem miejsca akcji była droga; nie wychodziliśmy poza tę
lokację. To z kolei wymusiło określone ustawienia ludzi i pojazdów.
Początkowo wyobrażałem sobie, że nawet jeśli obok siebie stanie
trzydzieści osób, ujęcie i tak dobrze wypadnie w kadrze. Tymczasem
okazało się, że na drodze o szerokości sześciu metrów ledwie zmieści się
obok siebie pięć osób, a reszta musi stać w głębi. Musieliśmy
maksymalnie wykorzystać możliwości, pamiętając, że zdjęcia kręcimy tylko
w jednej lokacji i że w filmie nie będzie przeskoków czasowych.
Musieliśmy nauczyć się opowiadać tę historię, mając do dyspozycji jedno
miejsce i zaledwie 14 dni zdjęciowych w plenerze. Mieliśmy ogromne
szczęście do pogody, ponieważ gdyby któregoś dnia padał deszcz, nie
moglibyśmy wykorzystać nakręconych wtedy scen, a filmu nie dałoby się
zmontować.
Czy pracowaliście w oparciu o storyboardy?
Na wstępie ustaliliśmy z autorem zdjęć, Michałem Dymkiem, sposób pracy
wiedząc, że nie interesują nas krótkie ujęcia i granie przebitkami na
zasadzie plan-kontrplan, a wręcz przeciwnie – chcieliśmy dać widzowi
poczucie niemal rzeczywistego czasu, stąd też długie ujęcia.
Nie mieliśmy storyboardów, ale też w mojej opinii nie był to projekt na
storyboardy; oprócz długich ujęć często wykorzystywaliśmy montaż
wewnątrzkadrowy. Doskonałym przykładem takiego stylu pracy jest już
pierwsza scena, kiedy bohaterowie po dłuższej chwili pustego ujęcia,
nagle wchodzą w kadr, a kamera od szerokiego planu prowadzi ich do
półzbliżenia, a później do zbliżenia.
W ramach ekwiwalentu, zamiast storyboardu prowadziliśmy próby z udziałem
naszych koleżanek i kolegów. Zanim na plan przyszli profesjonalni
aktorzy, zrobiliśmy przebieg scen z udziałem naszych znajomych i
zarejestrowaliśmy to nieprofesjonalną kamerą. Chcieliśmy upewnić się, że
te długie ujęcia dla nas samych są interesujące, działają na ekranie i
wytrzymują uwagę widzów.
Nakręciliśmy w ten sposób kilka najbardziej skomplikowanych scen. Mam te
nagrania do dzisiaj i być może kiedyś włączymy je do materiału
making-of. Interesująco wypada porównanie filmowego brudnopisu, dialogów
wypowiadanych „na sucho” i rejestrowanych aparatem w zestawieniu ze
skończonym filmem z udziałem zawodowych aktorów i z wykorzystaniem
profesjonalnej kamery.
Film został zrealizowany w Studiu Munka w pilotażowym programie „60
minut”...
Był to pierwszy projekt zrealizowany w programie „60 minut”. Dla młodego
twórcy informacja, że jego debiutancki film zostanie sfinansowany przez
niezależne gremium oznacza komfortową sytuację, bez niepokojenia się o
zgromadzenie budżetu.
Zarówno ja, jak i twórca drugiej „sześćdziesiątki” – Piotr Adamski –
wiedzieliśmy, że za kilka miesięcy staniemy na planie zdjęciowym naszej
pierwszej pełnometrażowej produkcji. Należało tylko dobrze wykorzystać
czas na przygotowanie się do zdjęć. Z perspektywy czasu i własnych
doświadczeń uważam, że jest to wymarzona sytuacja dla debiutanta.
Postprodukcja „Supernovej” odbywała się w Chimneyu, jednak nie byliśmy
przywiązani do tego miejsca jako do obiektu, pracowaliśmy również w
Studiu Munka i we własnych domach. Kolor-korekcja jest specyficzna,
obraz sprawia wrażenie prześwietlonego, ale taki był zamysł Michała
Dymka, autora zdjęć. Oczywiście warunkiem takiego zabiegu była
kontynuacja słonecznej pogody. W kilku scenach wykorzystaliśmy efekty
specjalne; polegały one zazwyczaj na wymazaniu niepotrzebnych elementów
w kadrze albo na dorobieniu czegoś, na przykład kamienia, którym bohater
zostaje uderzony w głowę.
W kontekście postprodukcji nawet większą rolę niż praca nad obrazem –
odegrała praca nad dźwiękiem. Film udźwiękawiany był w firmie
Dreamsound, w technologii Dolby Atmos, a dźwięk wyniósł tę historię na
wyższy poziom, stając się niejako dodatkowym bohaterem filmu.
Bohaterem, który rozkręca spiralę zdarzeń jest Michał. To on wpada do
samochodu polityka, przez co tamten jest zdenerwowany i nie koncentruje
się na drodze, ale na zabrudzonym aucie. Jak odbywało się układanie
kostek domina i budowanie końcowego efektu z małych, pozornie
nieznaczących zdarzeń?
Poszukiwanie tych zdarzeń w procesie pisania scenariusza było bardzo
interesujące. Nie chciałem, żeby sytuacje i postaci w świecie
przedstawionym były czarno-białe, zależało mi na tym, aby wszystko
pokomplikować, bo taki przecież jest świat, w którym nie ma łatwych
rozwiązań. 99 proc. widzów i tak ocenia polityka jako czarny charakter i
mówi, że wypadek to jego wina. Oczywiście, to on prowadził samochód, ale
przecież kierowcą mógł być nie skorumpowany polityk, ale sąsiad ofiar. I
co wtedy – czy też byśmy go tak samo potępili? Trochę mniej? Ile? Pisząc
te sceny szukałem pewnej równowagi. Zależało mi na tym, aby postać,
którą kreuje Marcin Hycnar, czyli sprawca wypadku, w finale spotkała się
ze współczuciem widzów, choć to może absurdalne oczekiwanie. Bo przecież
to przeżarty korupcją polityk, więc jak można współczuć? A jednak...
Interesują mnie nieoczywiste sytuacje i tego typu filmy sam chciałbym
oglądać w kinie.
„Supernova” jest jak spojrzenie na rzeczywistość po traumie,
prowokuje do szukania wyjaśnień, dlaczego doszło do tragedii, której
konsekwencje skutkują nieodwracalnością. Już pierwsza scena zapowiada
nieuchronność zdarzeń. Kiedy przewraca się pierwsza kostka domina,
niezależnie od tego czy przyjmiemy, że jest to wyjście kobiety na ulicę,
czy szarpanina z mężem, czy pojawienie się polityka, przeczuwamy, że za
chwilę stanie się coś złego. Na próżno analizować, czy gdyby Michał
dłużej leżał w rowie, do tej lawiny zdarzeń wcale by nie doszło.
Porozmawiajmy więc o aspekcie ludzkim tej sytuacji, wpisanej w filmową
dramaturgię nieuchronnych zdarzeń.
Film otwiera ujęcie w szerokim planie, a z tego kadru może wyniknąć
niemal każda sytuacja. Początkowo myśleliśmy, że bohaterowie wyjdą z
głębi ulicy, ale lokacja podpowiedziała nam, że będzie ciekawiej, jeśli
bohaterowie wyjdą z własnego domu, przejdą kawałek i dopiero po chwili
skręcą na drogę, na której wydarzy się tragedia. Nie wiemy, jak potoczą
się ich losy, ale przeczuwamy, że coś niepokojącego „wisi w powietrzu”.
Wydaje mi się, że tego swoistego napięcia dostarcza nam czas trwania
ujęcia (długo obserwujemy pusty kadr) oraz lekko drżąca kamera (cały
film nakręciliśmy „z ręki").
Po udźwiękowieniu filmu przekonałem się, że taki odbiór filmu jest
uzasadniony, a nieuchronność „wisi nad bohaterami”. Że za chwilę coś
złego stanie się z tymi wszystkimi ludźmi. Sytuacje układają się jak
kostki domina i gdybyśmy wyjęli jeden klocek z tej układanki, filmu nie
udałoby się złożyć w całość.
Struktura scenariusza narzuciła nam tę nieuchronność, wpisując życie
bohaterów w przyczynowo-skutkową lawinę zdarzeń. Wszystko dzieje się na
naszych oczach, nie możemy przenieść się w czasie i pokazać okoliczności
dwa miesiące później. Konieczność zachowania realizmu narzuciła nam więc
formę domina.
W pewnym sensie sam siebie wziąłem na zakładnika, bo gdyby przez 2, 3
dni nie dopisała nam pogoda albo źle poprowadziłbym jakąś sekwencję
zdarzeń, tego filmu po prostu by nie było.
Mając tak żelazną strukturę i będąc tak piekielnie dobrze przygotowanym
do zdjęć, na planie byłem otwarty na sytuacje, które wydarzały się
przypadkiem. Przyczyniła się do tego improwizacja aktorów, energia
planu, energia tłumu w scenach zbiorowych, wrażliwość Michała [Dymka –
operatora – przyp. red.] i Magdy [Chowańskiej – przyp. red.] w czasie
montażu. Gdybyśmy ten film nakręcili idealnie, jak było to zapisane na
papierze, na pewno byłyby bardziej „kwadratowy", brakowałoby w nim
powietrza, jakiejś lekkości. Podobnie, gdybym chciał na siłę
wyegzekwować od aktorów to co napisałem w scenariuszu, słowo w słowo.
Film to praca na żywym organizmie, z ludźmi którzy, tak jak ja, myślą i
czują. Nie mogę więc być zamknięty tylko na swoją wizję.
Efekty tej pracy możemy zauważyć również w ostatnich scenach, które
mają nieco metafizyczny charakter. Na sprawcy ma się dokonać wendetta,
ale „śmigło” wezwane przez ratowników urasta do rangi bohatera z
zaświatów. Poruszające się zboże zapowiada powiew nowego ducha, a w
efekcie sprawca odstępuje od swojego pierwotnego zamiaru. Czy taki był
zamysł – skłaniający do refleksji nad postępowaniem człowieka
ogarniętego żądzą zemsty?
To interpretacja bardzo bliska moim założeniom. Chciałem doprowadzić do
takiego momentu, kiedy grupa ludzi, która znalazła się w pewien
niedzielny poranek w przedziwnej sytuacji, przeżywa wspólne katharsis,
które zapamięta do końca życia. Od początku w scenariuszu przewidziałem
helikopter, jednak trochę spóźniony, bo wszystko w tym filmie jest
takie, jakby świat na chwilę wypadł z trybików swojej machiny. Pierwszy
raz w życiu stałem pod helikopterem i wcześniej nie doświadczyłem
takiego wiatru i huku, które niesie ze sobą lądowanie. Później doszło
wspaniałe udźwiękowienie, które pchnęło tę historię w stronę poetyki,
dodaliśmy muzykę, której na etapie pisania scenariusza jeszcze nie
czułem i scena przybrała finalną formę.
Finał nasuwa jeszcze inne konotacje. Inna rodzina przejeżdżająca
przypadkowo nieopodal miejsca tragedii nie przeczuwa, co stało się
kilkaset metrów dalej. Ostatecznie jednak wycofuje się, zawraca. To
poniekąd symbol tragedii tego miejsca. Oto inni ludzie, niedaleko nas
zniknęli, zostali „zmieceni” z powierzchni ziemi, a my nie mamy
świadomości, że działo się to tuż obok. Czy rozważaliście alternatywę
dla finału?
Zakończenie powstawało etapami, czułem jednak, że w tej historii nie
można postawić wykrzyknika, ale trzeba mądrze skończyć film, by otworzyć
drzwi na interpretację. Że trzeba spiąć wydarzenia jakąś klamrą, która
da oglądającym oddech, znieczulenie. Stworzyliśmy też inną wersję
zakończenia, kiedy krowy wbiegały w tłum oszołomione hukiem, ale
doszliśmy do wniosku, że byłoby to już za dużo jak na jedną opowieść.
Poza tym byłoby to trudne produkcyjnie. Gdyby finał był równie
dramatyczny, można by odnieść wrażenie, że wykonuję operację na otwartej
ranie bez znieczulenia. A tak, scena finałowa staje się swoistym
wentylem, który pozwala, jeszcze lepiej odebrać tę historię. Poprzez tę
sytuację chciałem powiedzieć, że świat jest wielką tajemnicą, którą
można oglądać z różnych perspektyw. Nie wszystko jest czarno-białe, nie
do końca wiemy, co jest słuszne.
Jakie plany na przyszłość? Czy kolejne filmy również będą inspirowane
ważnymi wydarzeniami z Polski lub ze świata?
Wychodzę od historii uniwersalnych, a z medialnych doniesień staram się
wyłuskiwać te, które mają filmowy potencjał. Swoich bohaterów stawiam
pod ścianą w sytuacjach, w których muszą się przejrzeć jak w lustrze.
Bohaterowie doświadczają dramatów, z którymi widzowie mogą się
identyfikować, niezależnie od narodowości, wykształcenia czy jakichś
innych kontekstów. Nie trzeba być wytrawnym kinomanem, żeby po ludzku
rozumieć i współczuć. Interesuje mnie elementarny odbiór filmu. Często
zaś bywa tak, że literatura faktu czy po prostu życie podsuwają takie
tematy ze świata, który nas otacza. Nie wymyślam „Gwiezdnych wojen”,
interesuje mnie przyziemność i realizm w życiu zwykłego człowieka, a
także jego historia, która urasta do uniwersalnej metafory.
rozmawiała Jolanta Tokarczyk
Publikacja powstała w ramach Społecznej kampanii edukacyjnej Legalna
Kultura.
Legalna Kultura promuje idee, wartości i postawy ważne dla wszystkich
użytkowników kultury w cyfrowej rzeczywistości. Zwraca uwagę, że wolność
i powszechny dostęp do kultury budują także zobowiązania – przede
wszystkim wobec jej twórców.